Czym jest moje życie. No, kurwa, czym.
Oglądam seriale, YouTube'a, patrzę się w ścianę i żrę. Cały czas ten sam schemat.
Nie potrafię zaoszczędzić pieniędzy, bo cały czas wydaję na pierdoły. Zawalam naukę.
Dzisiaj jednak postanowiłam wziąć się za siebie i zrobić cokolwiek w kierunku poprawy mojego obecnego położenia. Uczyłam się na poniedziałkowe kolokwium. I to nie tak z dupy, jak zwykle, że przeczytałam sobie raz i rzuciłam materiałem w kąt. Siedziałam nad tym gównem całe cztery godziny, a i tak mam w głowie małpę grającą na talerzach. Kiedyś byłam lepsza w te klocki.
W kwestii młodego mężczyzny, do którego czułam miętę tydzień temu, niewiele się zmieniło. Nawet nie miałam okazji zobaczyć go przez te dwa ostatnie dni spędzone na uczelni, ale za to próbowałam go chociaż przywołać myślami. Niestety - na próżno. Ach, no właśnie. Podczas gdy wy chodziliście na zajęcia w poniedziałek i wtorek, ja miałam wolne, bo była jakaś konferencja na moim wydziale i nie było zajęć. Bardzo super, pięć dni weekendu. Potem środa, bardzo nieproduktywna. Nadałam wreszcie ten przelew, bo uprzejmy sprzedający z Allegro niezwłocznie odpowiedział na mojego maila, po czym ja go zignorowałam i przejęłam się dopiero wtedy, gdy wysłał następnego z wezwaniem do zapłaty za te cholerne struny. Dwadzieścia-cztery złote i dziewięćdziesiąt-dziewięć grosze. Oby były dobre, bo inaczej się zdenerwuję, że zapłaciłam tak dużo. Ale nie kupiłam jakichś chujowych, tylko d'Addrio. So back off, bitches.
Resovia Mistrzem Polski. Wiem, że temat powoli się już przejada, ale nie miałam okazji go skomentować jak do tej pory, więc zrobię to TERAS. O wygranej dowiedziałam się podczas sprzedawania biletów jakiejś miłej parce najwyraźniej niezainteresowanej siatkówką. Musiałam się bardzo postarać, by połączyć swój szmelcowaty telefon z Wi-Fi, którego sygnał sięgał trzeciego stanowiska na kasie. Ale po co to wszystko, skoro dosłownie sekundę przed tym, jak dostałam się na walla i przeczytałam te wszystkie statusy, do mojej koleżanki z sąsiedniej kasy napisała mama, informując, że będzie chyba jakaś impreza na Rynku, bo Resovia właśnie wygrała. No i obie zaczęłyśmy się cieszyć i cieszyli się z nami klienci i zadzwoniłyśmy do baru, żeby obwieścić kolegom wspaniałą nowinę. Najbardziej zależało mi na uroczym Pawełku, z którym wcześniej dyskutowałam na ten temat w pokoju socjalnym przy skromnym posiłku. Miałam ochotę rzucić wszystko i pobiec na Rynek, ale w zamian za to siedziałam na tej kasie do końca zmiany. Potem i tak tam zajrzałam, ale już nikogo nie było. Kibice rozeszli się do knajp, by świętować razem z innymi. Ale za to w niedzielę już byłam w tłumie. Wcisnęłam się w idealne miejsce, widziałam całą scenę, nikt mi nie zasłaniał, ani też nie musiałam zadzierać głowy do góry. Siatkarze się nie spóźnili, a nawet przyjechali trochę wcześniej i gdy zaczęli po kolei pojawiać się na scenie, emocje buzowały we mnie tak bardzo, że momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Naprawdę, bałam się, że zaraz rzygnę na faceta stojącego przede mną. I nawet nie było dokąd uciec, bo wszędzie stali ludzie i nie miałam siły się przez nich przeciskać. Dramat. Na szczęście, po krótkiej chwili mi przeszło i mogłam skandować z innymi. Cała uroczystość trwała może z pół godziny, nie więcej. Potem siatkarzy przejęli fotoreporterzy i ci szczęśliwcy, którym udało się do nich dostać i którzy nie wstydzili się podejść i poprosić o zdjęcie. Ja się wstydziłam. Poza tym, byłam sama. Samemu zawsze gorzej. Żeby nie było, że przejechałam taki kawał drogi dla kilku chwil spędzonych w tłumie, zafundowałam sobie kanapkę z Subwaya i kawę, która wcale nie była taka dobra, jak wszyscy mówili.
Coś jeszcze? Aha, wczoraj byłam na stadionie Resovii. Na Wyspiańskiego. I biegałam na bieżni w ramach wfu. Najpierw musiałyśmy się tam wybrać z Towarnickiego na nogach, a potem jeszcze przebrać się w strój sportowy i napierdalać kółeczka. No myślałam, że chuj mnie strzeli.
I potem znowu z buta na Cieplińskiego i czekanie godzinę na autobus. Fml.
piątek, 26 kwietnia 2013
czwartek, 18 kwietnia 2013
PIERDOLNIK #1
O MATKO CO SIE ZE MNO DZIEJE JACIENIEMOGIE O MAMUNIU JENYJENYJENY!!!111!12#13#453211
Moja głowa od poniedziałku.
Od poniedziałku zachowuję się jak Drama Llama na specjalnej dawce hormonów zwiększających szeroko pojętą aktywność organizmu, przez co przepraszam wszystkich znajdujących się w moim najbliższym otoczeniu za to, że byli tego świadkami. To jest tak, jak ze zjedzeniem zbyt dużej ilości słodyczy, które najpierw dają gwałtowne +gimbazylion do energii, po czym wrzucają brutalnie do otchłani beznadziejności, pozostawiają taką wyzutą z wszelkich żądz i jeszcze skaczą po sobie, jak po takim materacyku z gąbki. Podskakuję po zapiaskowanym chodniku, robiąc swoje 'omgomgomg', po czym siadam pod ścianą na hali na Kasprowicza i wyję: 'COOO JEST ZE MNO NIETAAAAAK'.
A to wszystko przez to, że czuję miętę. Po raz pierwszy od... no właśnie. Od dawna. Zaglądnąwszy wstecz, dochodzę do wniosku, że takiej mięty nie czułam od co najmniej trzech lat, kiedy pod koniec pierwszej klasy liceum na mojej drodze stanął pewien młody mężczyzna w niebieskiej koszuli. Bo potem to już nie była miętka, tylko PRAWILNE ÓCZÓCIA.
I na serio, zastanawiam się, co się ze mną dzieje, bo myślałam, że jestem już na to za stara i że za dużo przeżyłam w ciągu tego ostatniego roku i że generalnie to już nie dla mnie. A tu takie coś. Nie będę ukrywać, że bardzo mnie to cieszy, bo to oznacza, że jeszcze nie wszystko dla mnie stracone i mój niejako spaczony mózg jeszcze nie każde mi odczuwać wstrętu do chłopcuf.
Ciężko jest w ogóle próbować analizować powód mojego zauroczenia, bo generalnie każdy chyba wie, że ono się bierze skądś, ale nie należy rozkładać jego genezy na czynniki pierwsze, tylko patrzeć na całokształt. W poniedziałek rano, w okolicach godziny 8:15 usiadłam w audytorium na wykładzie z Fonetyki, spojrzałam w lewo, pomyślałam chwilę o małpie grającej na talerzach, po czym wyrwałam kawałek karteczki i naskrobałam na niej coś takiego: 'I'd like to fuck this guy on the left'. A potem podałam go Ojce.
Srsly, brain? SRSLY?
Wiem, co większość z Was sobie teraz myśli. I pewnie jeszcze macie teraz taki sam wyraz twarzy, jak Ojka po przeczytaniu owego komunikatu. A to było jeszcze zanim spojrzała na lewo. Dwie rzeczy wiadome są na pewno - jest to młody mężczyzna studiujący ze mną. Bardziej szczegółowo: siada po drugiej stronie audytorium (co dla wtajemniczonych studentów IFA może być cenną wskazówką) i był w poniedziałek rano na wykładzie. Ale to akurat nie jest żadna podpowiedź, bo ten wykład jest obligatoryjny i cośtam, więc trzeba na niego chodzić. Młody mężczyzno - nie sądzę, abyś to czytał, więc w sumie to tak bardzo się nie przejmuję swoim emocjonalnym ekshibicjonizmem, ale jeśli nawet trafisz kiedyś na tego posta i domyślisz się, że jest on o Tobie, mam dla Ciebie jedną wiadomość: lulz.
I co jeszcze?
Resovia przegrała i w sobotę ostatni mecz. Żołądek podchodzi mi do gardła na samą myśl, że będę wtedy w pracy. Fuck.
Mam taką sytuację od pewnego czasu, którą chciałabym się podzielić. Stałam się obiektem zainteresowania pewnego bardzo nieśmiałego człowieka, którego wstydliwość miesza się z lekką natarczywością. To niecodzienne połączenie, bo zwykle natarczywość idzie w parze z pewnością siebie, a tu jest zupełnie odwrotnie. W z tej okazji doszłam do pewnej konkluzji:
Panowie, jeśli chcecie umówić się z dziewczyną, to zróbcie to, albo chociaż spróbujcie. By your-fucking-selves. Nie wysługujcie się kolegami, bo to dziwnie wygląda, serio. I zaproście w jakieś fajne miejsce. Nie musi być drogo i ekskluzywnie. Ma być fajnie. I nie myślcie sobie, że jeśli dziewczyna z Wami gada, to już znaczy, że pobiegnie wszędzie, gdzie tylko wskażecie. Trzeba się trochę za dziewczyną nachodzić. Bo dziewczyna jest tego warta. No dobra, nie zawsze, ale w większości przypadków - jest. No chyba, że od początku daje sygnały, że raczej nic z tego nie będzie.
Ale należy też umieć je wyłapać, dlatego oto kilka cennych rad:
Jak wyczuć, że dziewczyna jest chętna by Paulina Cichy:
I to by było na tyle. Buziaczki.
Moja głowa od poniedziałku.
Od poniedziałku zachowuję się jak Drama Llama na specjalnej dawce hormonów zwiększających szeroko pojętą aktywność organizmu, przez co przepraszam wszystkich znajdujących się w moim najbliższym otoczeniu za to, że byli tego świadkami. To jest tak, jak ze zjedzeniem zbyt dużej ilości słodyczy, które najpierw dają gwałtowne +gimbazylion do energii, po czym wrzucają brutalnie do otchłani beznadziejności, pozostawiają taką wyzutą z wszelkich żądz i jeszcze skaczą po sobie, jak po takim materacyku z gąbki. Podskakuję po zapiaskowanym chodniku, robiąc swoje 'omgomgomg', po czym siadam pod ścianą na hali na Kasprowicza i wyję: 'COOO JEST ZE MNO NIETAAAAAK'.
A to wszystko przez to, że czuję miętę. Po raz pierwszy od... no właśnie. Od dawna. Zaglądnąwszy wstecz, dochodzę do wniosku, że takiej mięty nie czułam od co najmniej trzech lat, kiedy pod koniec pierwszej klasy liceum na mojej drodze stanął pewien młody mężczyzna w niebieskiej koszuli. Bo potem to już nie była miętka, tylko PRAWILNE ÓCZÓCIA.
I na serio, zastanawiam się, co się ze mną dzieje, bo myślałam, że jestem już na to za stara i że za dużo przeżyłam w ciągu tego ostatniego roku i że generalnie to już nie dla mnie. A tu takie coś. Nie będę ukrywać, że bardzo mnie to cieszy, bo to oznacza, że jeszcze nie wszystko dla mnie stracone i mój niejako spaczony mózg jeszcze nie każde mi odczuwać wstrętu do chłopcuf.
Ciężko jest w ogóle próbować analizować powód mojego zauroczenia, bo generalnie każdy chyba wie, że ono się bierze skądś, ale nie należy rozkładać jego genezy na czynniki pierwsze, tylko patrzeć na całokształt. W poniedziałek rano, w okolicach godziny 8:15 usiadłam w audytorium na wykładzie z Fonetyki, spojrzałam w lewo, pomyślałam chwilę o małpie grającej na talerzach, po czym wyrwałam kawałek karteczki i naskrobałam na niej coś takiego: 'I'd like to fuck this guy on the left'. A potem podałam go Ojce.
Srsly, brain? SRSLY?
Wiem, co większość z Was sobie teraz myśli. I pewnie jeszcze macie teraz taki sam wyraz twarzy, jak Ojka po przeczytaniu owego komunikatu. A to było jeszcze zanim spojrzała na lewo. Dwie rzeczy wiadome są na pewno - jest to młody mężczyzna studiujący ze mną. Bardziej szczegółowo: siada po drugiej stronie audytorium (co dla wtajemniczonych studentów IFA może być cenną wskazówką) i był w poniedziałek rano na wykładzie. Ale to akurat nie jest żadna podpowiedź, bo ten wykład jest obligatoryjny i cośtam, więc trzeba na niego chodzić. Młody mężczyzno - nie sądzę, abyś to czytał, więc w sumie to tak bardzo się nie przejmuję swoim emocjonalnym ekshibicjonizmem, ale jeśli nawet trafisz kiedyś na tego posta i domyślisz się, że jest on o Tobie, mam dla Ciebie jedną wiadomość: lulz.
I co jeszcze?
Resovia przegrała i w sobotę ostatni mecz. Żołądek podchodzi mi do gardła na samą myśl, że będę wtedy w pracy. Fuck.
Mam taką sytuację od pewnego czasu, którą chciałabym się podzielić. Stałam się obiektem zainteresowania pewnego bardzo nieśmiałego człowieka, którego wstydliwość miesza się z lekką natarczywością. To niecodzienne połączenie, bo zwykle natarczywość idzie w parze z pewnością siebie, a tu jest zupełnie odwrotnie. W z tej okazji doszłam do pewnej konkluzji:
Panowie, jeśli chcecie umówić się z dziewczyną, to zróbcie to, albo chociaż spróbujcie. By your-fucking-selves. Nie wysługujcie się kolegami, bo to dziwnie wygląda, serio. I zaproście w jakieś fajne miejsce. Nie musi być drogo i ekskluzywnie. Ma być fajnie. I nie myślcie sobie, że jeśli dziewczyna z Wami gada, to już znaczy, że pobiegnie wszędzie, gdzie tylko wskażecie. Trzeba się trochę za dziewczyną nachodzić. Bo dziewczyna jest tego warta. No dobra, nie zawsze, ale w większości przypadków - jest. No chyba, że od początku daje sygnały, że raczej nic z tego nie będzie.
Ale należy też umieć je wyłapać, dlatego oto kilka cennych rad:
Jak wyczuć, że dziewczyna jest chętna by Paulina Cichy:
- na sms'a odpisuje z innego numeru - to znaczy mniej więcej tyle, że nie ma już środków na swoim telefonie, bo przewaliła je na konto premium na kinomaniaku i na odpisywanie Tobie, ale koniecznie chce odpisać i tym razem, więc podkrada telefon mamie. Hint: zapisz sobie ten numer jako jej drugi, przyda się jeszcze.
- podsuwa pomysły co do spotkania. Ha, no właśnie. Myślisz, że to Ty jesteś taki pomysłowy? NIE. Dziewczyna, aby zasugerować chłopakowi randkę, potrafi zagaić o filmie (bo zazwyczaj ląduje się w kinie) z kompletnie dupy strony. Kiedy chciałam, aby mój były chłopak zabrał mnie do kina na Muppety, byłam w stanie pierniczyć o wspaniałości Jima Hensona przez trzy wiadomości. Nie, żeby to była przesada, Jim Henson naprawdę był zajebisty. Hint: MYŚL, CZŁOWIEKU.
- wrzuca na walla piosenkę jednego z Twoich ulubionych wykonawców (for definetly no particular reason). Nie wszystkie dziewczyny są facebookowymi stalkerkami, ale te które nimi jednak są (czytaj: ja), bardzo często zaglądają w polubione strony i fanpejdże swojego aktualnego obiektu westchnień, po czym wyszukują jego ulubionej muzyki. W jakim celu? Ano w takim, byś Ty miał pretekst do zagadania. I nie musi być to w żaden sposób zakłamane i pozerskie, bo częściej jednak wybiera się coś ze wspólnych zainteresowań, żeby faktycznie było o czym rozmawiać. Hint: zagadaj.
- patrzy się na Ciebie. TAK, TAKIE TO PROSTE. Chłopaku, jeżeli dziewczyna się na Ciebie patrzy i nie jest to wzrok pełen obrzydzenia, to znaczy, że może być Tobą zainteresowana. Hint: uśmiechnij się, czy coś. Pruba nie szczelba.
I to by było na tyle. Buziaczki.
sobota, 13 kwietnia 2013
Socially Awkward
Tyle niewykorzystanych szans za mną i jeszcze tyle możliwości, o których powodzenie szczególnie się obawiam. Nie podoba mi się to, że tutaj, w okolicach mostka, znajduje się ten splot nerwów, które powodują to nieprzyjemne uczucie ucisku. Cały ciężar świata spoczywa na mojej klatce piersiowej. I do tego jeszcze to niepokojące bulgotanie pod żebrami. Marszczę brwi i zaciskam zęby. Nieświadomie.
Dosyć o strasznym bólu świata, czas na przyjemniejsze chwile z mego życia. Wierzcie mi lubi nie, ale zdarzają się nawet często.
Wczoraj miałam przyjemność odwiedzić Łąkę, a w niej Agę, której uprzednie zaproszenie na urodzinową popijawę bardzo mnie ucieszyło, bo tradycyjnie, nie miałam planów na weekend. Prezent idealny na wszelkie okazje, który spodoba się każdemu - voucher do kina. I nie, wcale nie robię tutaj reklamy Heliosowi, który rozprowadza takie vouchery o różnych typach i atrakcyjnych cenach, a dodatkowo - zapakowuje w uroczą kopertę, dzięki której klient nie musi martwić się o dalsze jej dekorowanie. I taki oto prezent wręczyłam Adze, ponieważ była to moja pierwsza myśl, a pierwsze myśli zawsze są najlepsze. Powoli ujawnia się u mnie skrzywienie zawodowe. Wracając jednak do Łąki - z perspektywy kościoła, pod którym polecono mi wysiąść (i nie przegapiłam przystanku dzięki uprzejmości pana kierowcy z MKSu 238), wieś całkiem normalna. Dookoła chałupy, błoto i więcej chałup. Zmarzłam dość, oczekując na kogoś, kto odebrałby mnie z przystanku. Jak tu się dziwić, w końcu ubrałam się jak na majówkę. Głupia ja. Na szczęście, po niedługim czasie nadszedł mój komitet powitalny, który trochę mnie speszył, bo zdałam sobie sprawę z tego, że prawie nikogo nie znam. Kiedyś, w bardzo zamierzchłych czasach, byłam towarzyska i zjednywałam sobie ludzi już przy pierwszym powitaniu. Now I'm just a heck of a socially awkward weirdo. No ale po kilku głębszych i innych takich każdy jest duszą towarzystwa, więc nie czekałam zbyt długo, by się napić i szczególnie nie odmawiałam. Nie będę wymieniać wszystkich po kolei, ale dziewczyny, które poznałam, były bardzo miłe i przyjemnie spędzało się czas. Nauczyłam się grać w Sapera. Tak. Wyobraźcie sobie, że do wczoraj nie wiedziałam, że w tej grze używa się jakiegoś systemu. Przez całe dotychczasowe życie myślałam, że należy klikać w przypadkowe kwadraciki, licząc na szczęście. I nauczyłam się grać kilka nowych akordów na gitarze. Bo niby czemu nie, prawda? I nawet do tej pory je pamiętam. I nawet zamówiłam nowe struny przez Allegro, które swoją drogą strollowało mnie, nie wysyłając numeru konta bankowego sprzedawcy. Dlaczego mi to robisz, ty głupi serwisie aukcyjny. Przecież wiesz, że nie lubię wdawać się w interakcję ze sprzedającymi. FML.
Ach, no właśnie. Tak, mam gitarę. Wstyd się przyznać, ale leży już od jakichś sześciu lat taka opuszczona, pozbawiona strun, a ja guzik umiem na niej grać. Mój słomiany zapał do wszystkiego.
Wieczór, a także noc upłynęły na śpiewaniu piosenek, piciu wina, jedzeniu i opowiadaniu ciekawych historii wziętych z życia. Kiedyś opowiem Wam swoją, niezwykle interesującą. Nie jestem party-harderem. Ale to chyba już wiecie.
Co poza tym? Mam głos godny podziwu. To cudownie usłyszeć to od kogoś nowopoznanego. Zwłaszcza, że śpiewak ze mnie raczej prysznicowy.
Nie lubicie, gdy to robię i pewnie większość z Was za chwilę będzie chciała urwać mi główkę, ale....
RESOVIA - ZAKSA 3:0 !111!1!!!!!11!!!!1 MISTRZ POLSKI ZOSTAJE W RZESZOWIE.
Jutro ostatni raz, panowie #GoResovia
Dosyć o strasznym bólu świata, czas na przyjemniejsze chwile z mego życia. Wierzcie mi lubi nie, ale zdarzają się nawet często.
Wczoraj miałam przyjemność odwiedzić Łąkę, a w niej Agę, której uprzednie zaproszenie na urodzinową popijawę bardzo mnie ucieszyło, bo tradycyjnie, nie miałam planów na weekend. Prezent idealny na wszelkie okazje, który spodoba się każdemu - voucher do kina. I nie, wcale nie robię tutaj reklamy Heliosowi, który rozprowadza takie vouchery o różnych typach i atrakcyjnych cenach, a dodatkowo - zapakowuje w uroczą kopertę, dzięki której klient nie musi martwić się o dalsze jej dekorowanie. I taki oto prezent wręczyłam Adze, ponieważ była to moja pierwsza myśl, a pierwsze myśli zawsze są najlepsze. Powoli ujawnia się u mnie skrzywienie zawodowe. Wracając jednak do Łąki - z perspektywy kościoła, pod którym polecono mi wysiąść (i nie przegapiłam przystanku dzięki uprzejmości pana kierowcy z MKSu 238), wieś całkiem normalna. Dookoła chałupy, błoto i więcej chałup. Zmarzłam dość, oczekując na kogoś, kto odebrałby mnie z przystanku. Jak tu się dziwić, w końcu ubrałam się jak na majówkę. Głupia ja. Na szczęście, po niedługim czasie nadszedł mój komitet powitalny, który trochę mnie speszył, bo zdałam sobie sprawę z tego, że prawie nikogo nie znam. Kiedyś, w bardzo zamierzchłych czasach, byłam towarzyska i zjednywałam sobie ludzi już przy pierwszym powitaniu. Now I'm just a heck of a socially awkward weirdo. No ale po kilku głębszych i innych takich każdy jest duszą towarzystwa, więc nie czekałam zbyt długo, by się napić i szczególnie nie odmawiałam. Nie będę wymieniać wszystkich po kolei, ale dziewczyny, które poznałam, były bardzo miłe i przyjemnie spędzało się czas. Nauczyłam się grać w Sapera. Tak. Wyobraźcie sobie, że do wczoraj nie wiedziałam, że w tej grze używa się jakiegoś systemu. Przez całe dotychczasowe życie myślałam, że należy klikać w przypadkowe kwadraciki, licząc na szczęście. I nauczyłam się grać kilka nowych akordów na gitarze. Bo niby czemu nie, prawda? I nawet do tej pory je pamiętam. I nawet zamówiłam nowe struny przez Allegro, które swoją drogą strollowało mnie, nie wysyłając numeru konta bankowego sprzedawcy. Dlaczego mi to robisz, ty głupi serwisie aukcyjny. Przecież wiesz, że nie lubię wdawać się w interakcję ze sprzedającymi. FML.
Ach, no właśnie. Tak, mam gitarę. Wstyd się przyznać, ale leży już od jakichś sześciu lat taka opuszczona, pozbawiona strun, a ja guzik umiem na niej grać. Mój słomiany zapał do wszystkiego.
Wieczór, a także noc upłynęły na śpiewaniu piosenek, piciu wina, jedzeniu i opowiadaniu ciekawych historii wziętych z życia. Kiedyś opowiem Wam swoją, niezwykle interesującą. Nie jestem party-harderem. Ale to chyba już wiecie.
Co poza tym? Mam głos godny podziwu. To cudownie usłyszeć to od kogoś nowopoznanego. Zwłaszcza, że śpiewak ze mnie raczej prysznicowy.
Nie lubicie, gdy to robię i pewnie większość z Was za chwilę będzie chciała urwać mi główkę, ale....
RESOVIA - ZAKSA 3:0 !111!1!!!!!11!!!!1 MISTRZ POLSKI ZOSTAJE W RZESZOWIE.
Jutro ostatni raz, panowie #GoResovia
sobota, 6 kwietnia 2013
springbreak, bitch. springbreak forever
Miałam gromadzić wszystkie brudy z tygodnia i pod jego koniec pozbywać się ich małymi splunięciami, ale w zasadzie to nie ma o czym mówić. Dwa dni spędzone na uczelni, z czego jeden przełomowy, bowiem w trakcie zamartwiania się o swoje życie, odnalazłam jego sens. Zawsze wiedziałam, że zostałam stworzona do wyższych celów. Już teraz wiem, że nie ma potrzeby ciągle rozmyślać o tym, jak sobie poradzę. Przecież wiem, że dam radę. Udawało mi się to do tej pory. I jeżeli moja determinacja mi na to pozwoli, osiągnę swój cel.
A teraz meritum.
Wyjeżdżam z tego pięknego kraju. Spokojnie, jeszcze nie teraz i nie na zawsze, ale wyjeżdżam. Robię moje BA i wylatuję do Londynu szukać szczęścia. Potrzebuję go bardzo.
Spring Breakers - jestem na nie. Ale pośmiałam się z głupoty tego filmu.
Na koniec coś zabawnego - po internetach krąży filmik, w którym mówię o wódce i generalnie złe rzeczy o Polsce. Ale tylko te naprawdę złe. Uprzedzam, że jest lekko żenujący, ale jeśli się Wam uda go znaleźć... winszuję i brawka duże
A teraz meritum.
Wyjeżdżam z tego pięknego kraju. Spokojnie, jeszcze nie teraz i nie na zawsze, ale wyjeżdżam. Robię moje BA i wylatuję do Londynu szukać szczęścia. Potrzebuję go bardzo.
Spring Breakers - jestem na nie. Ale pośmiałam się z głupoty tego filmu.
Na koniec coś zabawnego - po internetach krąży filmik, w którym mówię o wódce i generalnie złe rzeczy o Polsce. Ale tylko te naprawdę złe. Uprzedzam, że jest lekko żenujący, ale jeśli się Wam uda go znaleźć... winszuję i brawka duże
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)