czwartek, 2 maja 2013

BARANUFKA

W ubiegłą niedzielę musiałam wybrać się z rodzicami na Baranówkę Czfurkę, by pomóc przy zakładaniu firanek w naszym nowym mieszkanku!
Nie, nie przeprowadzamy się z powrotem, chyba Was posrało, w życiu tam nie wrócę. Zwłaszcza po tym, co zobaczyłam z balkonu na trzecim piętrze. Mama mi po prostu kazała tam pojechać, żebym później mogła tam zaprosić różnych kolegów i koleżanki po Juwenaliach, którzy nie będą mieli się gdzie podziać.
Powiem szczerze: nie oczekiwałam zbyt wiele po tym mieszkaniu, zwłaszcza, że ojciec uprzedzał mnie, iż jest niewypowiedzianie ciasne i raczej zaniedbane, ale to, co zobaczyłam tam, przerosło moje oczekiwania o piergazylion eonów. Stanęłam w przedpokoju 1m x 1,5m i kopara opadła mi aż do samej piwnicy. A to było na trzecim piętrze. Po prawej stronie poobdzierane, oklejone taśmą izolacyjną drzwi do łazienki. Odważyłam się tam zajrzeć, po czym od razu tego pożałowałam. Ściany pomalowane na gówniany brązowy, zasyfiona wanna, peerelowski sedes i gumolit na podłodze. I oświetlenie jak na klatce schodowej spółdzielnianego bloku, w którym się wtedy znajdowałam.
Na wprost jedyny pokój w zestawie wielkości mojego pokoju w domu na Białej, czyli jakieś szesnaście metrów kwadratowych. Ten z kolei nie był taki najgorszy, bo odmalowany na przyjemny beżowy i gdyby go jakoś urządzić, to można by tam przeżyć. Są dwa łóżka, pościel, szafa, stół, telewizorek no i firanki. Kuchnia jest trochę mniej brzydka od łazienki, chociaż rozwalające się białofioletowe szafki nie wyglądają bardzo estetycznie. Za to jest mała lodówka z zamrażalnikiem, czajnik i kuchenka. I pralka też jest.
Przed blokiem jeszcze spotkałam panią Zosię ze świetlicy z podstawówki, która wybrała się na spacer z kijkami na obcasikach. Przestrzegła mnie przed tym, żeby nie chodzić tutaj na ogniska, bo w okolicy dziewczyna zabiła chłopaka. Ech, Baranówka. Oglądałam ją może przez dziesięć minut z balkonu i wywołała we mnie takie przygnębienie, że postanowiłam nigdy na nią nie wracać. I te mieszkania. Wszyscy sąsiedzi na kupie, zero prywatności.
Wczoraj pierwszy raz od listopada grałam na koncercie mojej ukochanej orkiestry z okazji rocznicy bitwy pod Wiedniem. Przybył nawet książę Jan Lubomirski-Lanckoroński i jego dostojność mnie powaliła. A gdy przemawiał, to nie wiało od niego sandałem, tylko takim smrodkiem potęgi. Zaczął chyba jakoś tak z odezwą: 'Rzeszowianie!'. Bardzo byłam dumna.
Dzisiaj też miałam jechać na kolejny koncert i nawet się wybrałam i nawet umyłam i pomalowałam. Ale rano dostałam okres. W sumie chuj, grało się i w gorszym stanie, ale rozbolał mnie brzuszek. I to bardzo. Wzięłam no-spę, wybiegłam na przystanek i tam, wpatrując się w dwie rodziny przy stłuczonych samochodach, czekałam na autobus, który nie przyjechał. A brzuch bolał dalej i to jeszcze bardziej. Rozmawiałam chwilę z jakąś panią, po czym doszłam do wniosku, że nic tu po mnie i nawet jeśli przyjechałby ten autobus, to raczej bym w niego nie wsiadła. Pożegnałam się z panią i poszłam do domu. A raczej doczołgałam się, bo z każdym krokiem coraz bardziej wciskało mnie w asfalt. Pod koniec przytrzymywałam się ogrodzenia, żeby nie upaść. Ale tak czy siak, upadłam, tylko już w domu na przedpokoju, Upadłam i zemdlałam z bólu i według mojej mamy, dostałam jeszcze drgawek w nodze. Ciekawe. A gdy się otrząsnęłam, to ból nie minął, tylko jeszcze bardziej się nasilił, więc wmusiłam w siebie połknięcie ketonalu i błagałam mamę, żeby coś zrobiła. A potem zasnęłam.
Ból kurczącej się macicy jest nieodzowną częścią miesięcznej przypadłości. Jednak ten dzisiejszy był najgorszy ze wszystkich, bo wiązał się z niekorzystnym biometem. Tak, niestety, moje ciało reaguje na pogodę w zazwyczaj nieprzyjemny dla mnie sposób. I tak sobie pomyślałam, że jeśli tak ma boleć rodzenie dzieci, to nie jestem zainteresowana. Dziękuję za uwagę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz